piątek, 1 lutego 2013

Lepiej czytać cokolwiek czy nie czytać wcale?

Oto jest pytanie. Na facebookowych profilach związanych z książkami można spotkać się z różnymi opiniami na ten temat. Jedni piszą, że lepiej już czytać etykietki na produktach spożywczych niż np. Coelho, inni, że lepszy Coelho niż nic. Ja należę do tej drugiej grupy. Tak naprawdę nawet do Coelho nic nie mam - chociaż udało mi się przeczytać tylko dwie jego książki - Weronika postanawia umrzeć i Alchemik. Po prostu niezbyt mi się to podobało, ale nie odmawiałabym temu jakiejkolwiek wartości. Na pewno plusem jest to, że autor próbuje skłaniać do refleksji, zadawać pytania i odpowiadać na nie - a to nie wszędzie znajdziemy. Ja sama ostatnio skupiam się na książkach, z których zbyt wiele sensu nie wyniosę, po prostu czytam to, co dostarczy mi psychicznego odpoczynku, co mnie rozerwie, rozweseli. Wiem, że dla wielu osób jest to nie do zaakceptowania, stanowi rozmienianie się na drobne, żywienie umysłowym fast foodem itp., itd. No cóż, każdy postępuje tak, jak w danym momencie może, jak chce, daje sobie to, czego akurat potrzebuje. Kiedyś wgryzałam się także w trudniejsze tematy, wspomnę choćby Musimy porozmawiać o Kevinie (książka o chłopcu, który dokonał masakry w szkole - zdaje się, że to jedna z ulubieńszych rozrywek młodych ludzi w USA - a może tak naprawdę o jego matce, bo z tej perspektywy jest napisana). Powstał już film na jej podstawie, którego nie widziałam. Podobnie zresztą było z Pachnidłem - też książka wpadła mi w ręce na długo przed tym, gdy pojawił się film, którego też nie miałam okazji zobaczyć. Spotkałam się za to z opiniami, że jest słaby.
Uważam zresztą, że książka ma przewagę nad filmem, choćby tę, że wymaga własnej aktywności - i nie chodzi tu tylko o umiejętność czytania, ale także o używanie wyobraźni, co w przypadku Pachnidła jest szczególnie istotne, gdyż bardzo zmusza do pracy zmysły.
Wracając do tematu. Założenie, że czytanie czegokolwiek jest lepsze niż nieczytanie niczego opiera się na teorii, że gdy ktoś sięga po książki słabe (i/lub schematyczne, jak np. harlequiny), to prędzej czy później zawędruje do ambitniejszej literatury. Cóż, w moim przypadku to nie zawsze się sprawdza ;) Jednak myślę, że sam nawyk sięgania po słowo pisane wpływa korzystnie na umysł, choćby poszerzając zasób słów i ułatwiając rozumienie tego, co się czyta. Ponoć wielu Polaków ma z tym problemy, wielu też od lat nie miało w ręku książki, bo np. "wolą coś obejrzeć". Owszem, można mieć swoje preferencje, ale wtedy mózg się rozleniwia, nabyte umiejętności zanikają, alzheimer puka do drzwi... Czemu alzheimer? Ano dlatego, że długa edukacja, wszelaka aktywność umysłowa (także np. rozwiązywanie krzyżówek) jest jednym z czynników, które wpływają na stan mózgu i obniżają ryzyko zachorowania. Jak to mówią: organ nieużywany zanika, a nic nie starzeje się w sposób tak przykry, jak mózg.
Podsumowując - lepiej czytać niż nie czytać, choćby to miała być saga Zmierzch, która jest okropną grafomanią, a której pierwszą część przypadkiem też przeczytałam, nie będąc świadomą jej jakości.

2 komentarze:

  1. Ja też uważam, że lepiej czytać cokolwiek, niż nic, tym bardziej, że z czasem wymagania rosną.
    "Pachnidło" też znam z wersji książkowej, ale chętnie zobaczyłabym film. Chociaż niewiele (albo wcale...) znam filmów, które byłyby lepsze, lub równie dobre, jak pierwowzór literacki. O! "Nad Niemnem!" - wolę film. "Cudzoziemka" - niezły film, książkę podobno ciężko się czyta. (Mnie się czytało lekko).

    OdpowiedzUsuń
  2. "Nad Niemnem" - uwielbiam ten film, aż dziwne, bo książka jest (była?) lektura szkolną. Ale przeważnie oglądam jak leci w tv :)
    Ale wiele filmów przeinacza książkową fabułę, np. "Forest Gump"...

    OdpowiedzUsuń

Jeśli chcesz, wpisz się - zapraszam serdecznie.