środa, 10 sierpnia 2016

Lato

Lato upływa mi z książkami bez względu na pogodę, podobnie jak w ostatnich latach każda pora roku. Nie wiem, jak to się stało, ale wpadłam w coś w rodzaju uzależnienia i jak mi się kończą lektury, to wpadam w popłoch. Dzięki temu ciągle mam zaległości, bo kilka książek z biblioteki zazwyczaj leży w szafce, na półce kilka kupionych, na które jak dotąd nie miałam czasu...
Aktualnie pochłaniam Dziewczynę z rewolwerem, czyli fabularyzowaną opowieść o Constance Kopp, pierwszej kobiecie szeryfie z Nowego Jorku. Historia zaczyna się dość dawno, bo ponad 100 lat temu, a ja przy okazji dowiaduję się czegoś nowego o świecie. Czyta się jak dotąd bardzo przyjemnie, choć lubię trzymać się schematów i np. preferuję powieści z akcją dziejącą się współcześnie i najlepiej w Europie. To taki być może zły nawyk umysłowy, dlatego warto czasem, nawet wbrew sobie, przewietrzyć nieco umysł.
A ponadto właśnie szykuje się do czytania ostatniej, piątej części serii o Guido Guerrierim, autorstwa włoskiego prokuratora i polityka Gianrica Carofiglia. Uwielbiam klimat tych powieści. Subtelnie depresyjny, a może tylko melancholijny, pełen autorefleksji dokonywanych przez głównego bohatera, i tak samo pełen cudownego humoru. Zazdroszczę osobom, które potrafią wytworzyć wokół taką aurę, choćby tylko na kartach powieści. Dodam jeszcze, że Guido również uwielbia książki.
Co ponadto? Nowa powieść Katarzyny Puzyńskiej pod tytułem Łaskun. Autorka nieco przesadziła z długością (bite 800 stron), ale trudno mi nie być ciekawą, co dalej. No więc czytam i czytam, i czytam, i jestem zadowolona, że czytam. I że przeczytałam. A następna część już gotowa.

Na półce stoi całkiem świeżutka, wczoraj przyniesiona z poczty książka Hjortha i Rosenfeldta o Sebastianie Bergmanie pt. Oblany test. Już się nie mogę doczekać, o ile uda mi się "ogarnąć" (to słowo jest obecnie mocno nadużywane, ale samo ciśnie się już na palce) to, co przyniosłam z biblioteki.
Nie podejmuję żadnych wyzwań czytelniczych, ale popularne 52 mam już dawno za sobą. Trudno nad tym tempem zapanować.
Do napisania :)

piątek, 22 kwietnia 2016

Im cieplej, tym weselej

A właściwie niezupełnie. Długie zimowe wieczory dobrze komponują mi się z ciężkimi, ponurymi kryminałami, a im jaśniej, słoneczniej i cieplej, tym bardziej przygnębia mnie ta literatura. Aktualnie sukcesywnie "przerabiam" książki Charlotte Link. To dość ciekawa autorka - jest Niemką, lecz jej powieści w większości dzieją się w Wielkiej Brytanii. W zasadzie wszystkie czyta się dobrze, ale mam też swoje faworytki - zdecydowanie są to: Lisia dolina, Ciernista róża, Dom sióstr. Czasem trzeba przeczytać wręcz setki stron, żeby dotrzeć do wątku kryminalnego, innym razem klimat napięcia odczuwamy od samego początku. Autorka nie stroni również od wątków romansowych, na szczęście jednak zazwyczaj są dość zgrabnie konstruowane i nie "zalewają" treści nadmierną ckliwością. Ale bywa, że sceny są nieco kiczowate. Być może dlatego ja w ogóle nie lubię romansów, powieści o miłości, tzw. "literatury kobiecej". Co nie znaczy, że miłość jest czymś nieistotnym - po prostu nie każdy potrafi pisać na ten temat wystrzegając się banału i kiczu.
Wracając do pór roku - na lato trzymam w kąciku mi. in. nową powieść Olgi Rudnickiej Były sobie świnki trzy oraz "Śliwkę", czyli Smakowitą piętnastkę Janet Evanovich, do której mam niesłabnącą (!) słabość. Zakładam, że obie książki dostarczą mi sporo humoru i rozrywki.
W tzw. międzyczasie połknęłam Pat ze Srebrnego Gaju Lucy Maud Montgomery i zastanawiam się, jak to się stało, że wcześniej nie wpadła mi w ręce. To takie połączenie Ani z Zielonego Wzgórza i Emilki ze Srebrnego Nowiu. Choć akcja dzieje się nieco później. Jednak muszę stwierdzić, że po przeczytaniu tomiszcza o niefortunnym tytule Ania z Wyspy Księcia Edwarda (w oryginale The Blythes Are Quoted) mam do autorki nieco inny stosunek. Wiem już, że swoimi powieściami próbowała nieco zaczarować rzeczywistość, która zapewne nie była dla niej zbyt wesoła. Ale cóż - dobrze, że miała swoje pisarstwo, które zapewne nieraz wyciągało ją z dołka.

A teraz udaję się "na spoczynek" z książką i będzie to zapewne jedna z powieści Camilleriego, którego również uwielbiam.

środa, 3 lutego 2016

Raz do roku...

Raz do roku mogę coś napisać, prawda? Nawet gdy często zapominam, że stworzyłam także i tego bloga. Nie jestem wytrwała w pisaniu, ale w czytaniu za to bardzo. Jak dotąd, od 1 stycznia 2016, mam na koncie chyba 14 książek. Tak, wiem, to nie jest normalne. Skala nałogu trochę mnie przeraża. Ale może nie jest to ten najgorszy z możliwych...
Oczywiście nie napiszę już, co przeczytałam ostatnio, bo jest tego wiele. Wspomnę jednak o serii poleconej mi przez użytkowniczkę pewnego forum, a mianowicie o kryminałach Katarzyny Puzyńskiej o Lipowie - fikcyjnej, choć mającej swój prawdziwy odpowiednik miejscowości nad jeziorem Bachotek. Bohaterami powieści są tamtejsi policjanci oraz ich koledzy (i koleżanki) z Brodnicy, a także co najmniej kilka innych osób z bliskiego otoczenia, w tym Weronika Nowakowska, która wydaje się być wzorowana na postaci Eriki Falck z powieści Camilli Läckberg. Podobieństwo tych powieści na tym się nie kończy. Młody policjant (Daniel Podgórski) wraz z ekipą, małe, hermetyczne środowisko, trudno nie doszukiwać się podobieństw. Mimo to trudno mi uczynić z tego zarzut, ponieważ z tomu na tom coraz bardziej przywiązuję się do bohaterów, a klimat "polskiego piekiełka" nie jest tak duszny, jak np. u Katarzyny Bondy. Tak więc spokojnie zarywałam noce, nie mogąc się oderwać bez dowiedzenia się, co było dalej.
Jedna rzecz mnie drażni - jest to uparte powtarzanie tych samych nazw własnych czy tytułowanie kogoś za każdym razem "młodszym aspirantem" tudzież "starszym sierżantem", oczywiście z dodatkiem pełnego imienia i nazwiska, mimo że są to osoby dobrze nam już znane i doskonale wiemy, o kogo chodzi. Tak jak wtedy, gdy zamieszka obok mnie doktor habilitowany Rafał Sikora, to nie będę za każdym razem, zwracając się do męża, mówić, że spotkałam doktora habilitowanego Rafała Sikorę, tylko wspomnę, że spotkałam "doktora" albo "Sikorę", albo wręcz sąsiada spod ósemki, tak i tutaj można było sobie to darować. To nie zmniejsza mojej sympatii do autorki i jej bohaterów, ale zubaża język, mimo że wydłuża tekst (a książki są grube, choć to akurat dobrze z mojej perspektywy).
Z innych moich odkryć - Ann Cleeves i jej seria o Verze Stanhope. Gruba, nieatrakcyjna, burkliwa policjantka, wymyślona jako przeciwwaga dla szczupłych, pięknych i wysportowanych skandynawskich śledczych, ma coś, co znajduję chyba tylko w angielskich kryminałach. Nigdy nie umiem uchwycić specyfiki literatury z danego kręgu kulturowego, ale niewątpliwie da się to zauważyć.
A teraz waham się, czy czekać, być może kilka miesięcy, na Żniwa zła Roberta Galbraitha alias J.K. Rowling (zapisałam się do kolejki w bibliotece), czy się złamać i kupić. Muszę to jeszcze przemyśleć, bo a  nuż starczy mi cierpliwości.