sobota, 14 września 2013

Witam po przerwie

Nie, wcale nie porzuciłam pisania ani tym bardziej czytania - to wciąż wręcz sól mojego istnienia. Tylko nie miałam być może weny, być może nastroju, a być może po prostu za dużo zajęć "komputerowych", podczas gdy pogoda zachęcała do przebywania raczej na zewnątrz, niż przy biurku.
Przez ten czas udało mi się pochłonąć całkiem spora dawkę literatury skandynawskiej (a jakże), w tym mojego ulubionego już poniekąd Edwardsona, piszącego o zawirowaniach zawodowo-osobistych Erika Wintera. Kupiłam też i przeczytałam Anię z Wyspy Księcia Edwarda, przy czym pozwolę sobie tu zacytować własną recenzję z portalu Lubimy Czytać:
Przeczytałam tę książkę z sentymentu odwiecznego do Ani, należy się jej też parę słów komentarza. To właściwie nie powieść, lecz zbiór opowiadań, które zawsze zahaczają w jakiś sposób o rodzinę Blythe'ów, Złoty Brzeg czy wioskę Glen St. Mary. Wszystko to przeplatane jest wieczorkami poezji, podczas których Ania czyta rodzinie wiersze swoje i nieżyjącego już Waltera (Walter zginął podczas I wojny światowej).
O ile wcześniejsze opowieści o Ani niosą ze sobą sporą dawkę optymizmu i wiary w ludzi, tak ta pozycja jest nieco inna. Bardziej mroczna, rozwijająca tematy, o których autorka nie odważyła się wcześniej pisać wprost (np. cudzołóstwo, nienawiść, zemsta, niechciane ciąże, nieślubne i niekochane dzieci). Książka jest opatrzona posłowiem, które wyjaśnia po trosze stan ducha Lucy Maud Montgomery podczas jej pisania, a może w ogóle klimat, w jakim żyła, a nie było to najwyraźniej życie szczęśliwe. Pojawia się też przypuszczenie, że koniec jej życia nastąpił wskutek celowego przedawkowania leków. Depresyjne motywy znajdujemy przecież nie tylko w książce kończącej cykl o Ani, ale także w Emilkach czy Błękitnym Zamku. Jeśli bowiem komuś wydaje się, że L. M. Montgomery pisała takie sobie wesołe opowiastki o pruderyjnych dziewczętach, to znaczy, że nieszczególnie się w tę twórczość wgłębił.
Wracając do Ani z Wyspy Księcia Edwarda - autorka nie uśmierca już żadnego z głównych bohaterów, nawet starej Zuzanny Baker, lecz dowiadujemy się, że Ania rzeczywiście została babcią - jej wnukami są m.in. Walter i Gilbert.
Minus za tłumaczenie - jestem przywiązana do starej wersji, więc imiona typu "Josie" Pye czy "Kuba" Blythe wywoływały u mnie konsternację, gdyż nie mogłam się od razu zorientować, o kim mowa.
Na fali powrotu sentymentu do książek tej pisarki wypożyczyłam Jankę z Latarniowego Wzgórza i właśnie jestem w połowie - podoba mi się, zawiera pogodę typową dla L.M. Montgomery, nie stroniąc jednak od ciemnych i bolesnych stron życia. Ja wiem, że być może nie jest to literatura dla dorosłych, ale mimo to chcę ją poznać. Nie wiem, jak to się stało, że dotąd nie wpadła mi w ręce.
Pozdrawiam zabłąkanych czytelników, zwłaszcza że rzadko tu ktokolwiek zagląda.