środa, 27 marca 2013

Pierwszy raz z Mankellem


Morderca bez twarzy w księgarni Selkar
Moja fascynacja kryminałami skandynawskimi nie maleje, ostatnio po raz pierwszy sięgnęłam po książkę Henninga Mankella. Padło na Mordercę bez twarzy. Powieść zaczyna się od wizyty w małej, cichej, zapomnianej wiosce, w której stary rolnik odkrywa brutalne morderstwo w sąsiednim domu. Do akcji wkracza Kurt Wallander - 42-letni policjant, który, aczkolwiek znakomity w swoim fachu, okazuje się życiowo raczej przegrany. Niedawno opuściła go żona, stracił kontakt z córką, ojciec ma początki sklerozy i jest na niego ciągle zirytowany.
W Ystad, w którym toczy się duża część akcji, panuje sucha, bezśnieżna zima. Ta zima szwedzka przypomina mi naszą - długie miesiące ciemności, trochę mrozu, śnieg pojawiający się często dopiero wtedy, gdy już wygląda się wiosny... Oczywiście na północy jest go więcej, ale Ystad leży nad Bałtykiem, na południu. Być może ta ponura atmosfera w jakiś sposób sprawia, że tak bliskie wydają mi się szwedzkie kryminały.
Wracając do Wallandera - to ktoś w typie pracoholika... praca wydaje się stanowić sedno jego życia. Dbanie o siebie, o dietę, o życie rodzinne jest wciąż odkładane na później. Zarwać kilka nocy, by obserwować domniemanego przestępcę lub świadka? Nie ma problemu. Ale czy nie tego spodziewalibyśmy się po policjancie rodem z dobrego kryminału? No właśnie. Niech odda duszę za rozwiązanie zagadki. Tak też się dzieje i tutaj. Dlatego:
Zastanawiał się, jak to się dzieje, że praktycznie wszyscy policjanci są rozwiedzeni. Że żony policjantów porzucają swoich mężów. Kiedyś, czytając jakiś kryminał, stwierdził z westchnieniem, że wszędzie jest tak samo źle.
 Policjanci są rozwodnikami. Koniec kropka...
Henning Mankell, Morderca bez twarzy, Warszawa 2006

PS Przez cały czas obawiałam się, że mordercy okażą się Polakami - jako że wielu Polaków wyemigrowało w tym czasie do Szwecji, a śledztwo toczyło się wokół wypowiedzianego przez umierającą kobietę słowa "zagraniczny". Na szczęście mieszkająca w pobliżu polska rodzina okazała się być niewinna i w dodatku przebywała tam całkiem legalnie. Uff.


poniedziałek, 4 marca 2013

Donna Leon "Kwestia wiary" i kabaret Hrabi

Kwestia wiary w księgarni Selkar
Całkiem przypadkiem natrafiłam ostatnio na nową, przynajmniej na polskim rynku, książkę Donny Leon Kwestia wiary. Tym razem powieść obraca się wokół dwóch wątków - jeden dotyczy telewizyjnych i innych wróżbitów-oszustów, którzy bazując na znajomości ludzkiej psychiki potrafią zarówno wywnioskować, z czym ma problem dany klient, jak i wyciągnąć od niego niemałe pieniądze; druga sprawa to korupcja w sądzie i wiążące się z tym pośrednio zabójstwo sądowego woźnego.
Ale tak naprawdę wątki kryminalne nie są w książkach Donny Leon najistotniejsze, a im starsza, tym zdaje się bardziej zagłębiać w refleksję na temat włoskiego społeczeństwa, które wydaje mi się niestety pod pewnymi względami bardzo podobne do naszego. Podeprę się cytatem:
Skoro sygnalizację świetlną celowo programowano tak, by światła zmieniały się szybciej, niż nakazywało prawo, a policjanci mogli dzielić się dodatkowymi wpływami z mandatów z ludźmi ustawiającymi chronometry, chyba tylko szaleniec uznałby wręczenie policjantowi łapówki za przestępstwo. Skoro mnóstwo ludzi oskarżonych o przestępstwa zasiadało w parlamencie, kto mógłby wierzyć w rządy prawa?
Donna Leon, Kwestia wiary, Noir sur Blanc, Warszawa 2013
Zanim zaczęłam czytać, obawiałam się trochę, że lektura będzie nudniejsza od poprzednich książek tej autorki, gdyż czytając parę nowszych książek Joanny Chmielewskiej, w tym Porwanie, nabrałam negatywnego zdanie o wpływie wieku na umiejętności pisarskie. Wspomniana książka była bowiem w najwyższym stopniu chaotyczna i po prostu nudna, a poczucie humoru, tak charakterystyczne dla Chmielewskiej, gdzieś zanikło. Na szczęście Donna Leon jest jak wino - im starsza, tym lepsza.

W ostatnich dniach byłam również na genialnym przedstawieniu Kabaretu Hrabi pod tytułem Gdy powiesz: TAK. Spodziewałam się co prawda dobrej zabawy, bo bardzo lubię Joannę Kołaczkowską, szczególnie w roli Dorin Owens w Spadkobiercach, lecz tego, że ze śmiechu dostanę skurczu szczęki już nie. Szczerze polecam, warto przygotować sobie drobniaki, żeby rzucić państwu młodym na szczęście. Fragmenty występu i wywiad z artystami można obejrzeć TUTAJ. A jeśli ktoś nie lubi oglądać i w ogóle nie lubi kabaretów, to można też poczytać bloga p. Joanny - o, właśnie TUTAJ. Albo posłuchać.