środa, 3 lutego 2016

Raz do roku...

Raz do roku mogę coś napisać, prawda? Nawet gdy często zapominam, że stworzyłam także i tego bloga. Nie jestem wytrwała w pisaniu, ale w czytaniu za to bardzo. Jak dotąd, od 1 stycznia 2016, mam na koncie chyba 14 książek. Tak, wiem, to nie jest normalne. Skala nałogu trochę mnie przeraża. Ale może nie jest to ten najgorszy z możliwych...
Oczywiście nie napiszę już, co przeczytałam ostatnio, bo jest tego wiele. Wspomnę jednak o serii poleconej mi przez użytkowniczkę pewnego forum, a mianowicie o kryminałach Katarzyny Puzyńskiej o Lipowie - fikcyjnej, choć mającej swój prawdziwy odpowiednik miejscowości nad jeziorem Bachotek. Bohaterami powieści są tamtejsi policjanci oraz ich koledzy (i koleżanki) z Brodnicy, a także co najmniej kilka innych osób z bliskiego otoczenia, w tym Weronika Nowakowska, która wydaje się być wzorowana na postaci Eriki Falck z powieści Camilli Läckberg. Podobieństwo tych powieści na tym się nie kończy. Młody policjant (Daniel Podgórski) wraz z ekipą, małe, hermetyczne środowisko, trudno nie doszukiwać się podobieństw. Mimo to trudno mi uczynić z tego zarzut, ponieważ z tomu na tom coraz bardziej przywiązuję się do bohaterów, a klimat "polskiego piekiełka" nie jest tak duszny, jak np. u Katarzyny Bondy. Tak więc spokojnie zarywałam noce, nie mogąc się oderwać bez dowiedzenia się, co było dalej.
Jedna rzecz mnie drażni - jest to uparte powtarzanie tych samych nazw własnych czy tytułowanie kogoś za każdym razem "młodszym aspirantem" tudzież "starszym sierżantem", oczywiście z dodatkiem pełnego imienia i nazwiska, mimo że są to osoby dobrze nam już znane i doskonale wiemy, o kogo chodzi. Tak jak wtedy, gdy zamieszka obok mnie doktor habilitowany Rafał Sikora, to nie będę za każdym razem, zwracając się do męża, mówić, że spotkałam doktora habilitowanego Rafała Sikorę, tylko wspomnę, że spotkałam "doktora" albo "Sikorę", albo wręcz sąsiada spod ósemki, tak i tutaj można było sobie to darować. To nie zmniejsza mojej sympatii do autorki i jej bohaterów, ale zubaża język, mimo że wydłuża tekst (a książki są grube, choć to akurat dobrze z mojej perspektywy).
Z innych moich odkryć - Ann Cleeves i jej seria o Verze Stanhope. Gruba, nieatrakcyjna, burkliwa policjantka, wymyślona jako przeciwwaga dla szczupłych, pięknych i wysportowanych skandynawskich śledczych, ma coś, co znajduję chyba tylko w angielskich kryminałach. Nigdy nie umiem uchwycić specyfiki literatury z danego kręgu kulturowego, ale niewątpliwie da się to zauważyć.
A teraz waham się, czy czekać, być może kilka miesięcy, na Żniwa zła Roberta Galbraitha alias J.K. Rowling (zapisałam się do kolejki w bibliotece), czy się złamać i kupić. Muszę to jeszcze przemyśleć, bo a  nuż starczy mi cierpliwości.




3 komentarze:

  1. Też mnie to drażni u Puzyńskiej, zastanawiam się jednak, czy nie jest to zabieg celowy, jeśli tak, to raczej mnie nie zachwyca. Ale i tak bardzo kibicuję tej autorce.
    Ann Clevees sobie zapisuję i będę szukać. Kryminały Rowling uwwwielbiam, czekam, aż będzie w Legimi ten najnowszy.
    Moje najnowsze odkrycie to Norweg Lars Sabje Christensen. "Półbrat" - rewelacyjny, teraz czytam "Odpływ".

    OdpowiedzUsuń
  2. Oooo, znalazłam w Legimi Ann Cleeves sporo, zaraz sobie ściągnę :).

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytałam "Półbrata", szczerze mówiąc zmęczyło mnie to bardzo, może nie tak, jak "Czarodziejska góra", bo książka bardziej zróżnicowana, ale jednak ;) "Żniwa zła" też już zaliczyłam, uwielbiam :) Ale nie doczekałam się w bibliotece - kupiłam :P

    OdpowiedzUsuń

Jeśli chcesz, wpisz się - zapraszam serdecznie.