Zaniedbałam tego bloga (i inne) niestety. Byłam chyba za bardzo zajęta tzw. życiem i... czytaniem. Wiem, że element czytanie zawiera się w zbiorze o nazwie życie, tak sobie tylko żartuję.
W 2013 roku przeczytałam ponad 80 książek i to zapewne jest mój rekord w ostatnich latach. Co prawda system biblioteczny spłatał mi figla i nie pokazuje ostatnich 50 wypożyczonych pozycji, lecz tylko 2, a ja troszeczkę zapomniałam o wpisywaniu tytułów do zeszytu, ale i tak udało się mniej więcej policzyć. Po krótkim okresie przesytu wróciłam do współczesnej szwedzkiej literatury kryminalnej, która mnie raz oszałamia i ożywia, a raz rozczarowuje (to drugie dotyczy m.in. książek Leifa GW Perssona). Mimo to zaczęłam nawet rozważać naukę szwedzkiego, ale chyba nie do końca serio. Choć kto wie?
A propos języków... Od początku roku realizuję średnio ambitny, ale długoterminowy plan "przerabiania" książek, które średnio mnie fascynują, ale są mi do pewnego stopnia potrzebne, i które chciałabym znać. Jest to Język czeski od A do Z - książka, która nie do końca przypadła mi do gustu, ponieważ jest napisana dość niechlujnie, co nawet ja, jako laik widzę, poza tym operuje pojęciami, które nie są w niej wyjaśnione, a niekoniecznie muszą być znane osobie, która nie jest polonistą czy językoznawcą lub też, tak jak ja, skończyła szkołę dawno, dawno temu. Mimo to czegoś na pewno można się z tej pozycji dowiedzieć, a uzupełniać tę wiedzę zamierzam już z innych źródeł.
Druga moja lektura to Polszczyzna na co dzień - tzw. cegła, pełna pojęć, o których czytam po raz pierwszy w życiu, ale nie jest mi z tym jakoś szczególnie źle. Co prawda nie dotarłam jeszcze do głównego celu - poradnika redaktora (co jest mi potrzebne do pracy) - lecz już czuję się jakby lepiej wykształcona (to też taki mały żart). Książka jest dla odmiany napisana z zachowaniem należytej staranności i wiem, że nie muszę się obawiać, że informacje w niej zawarte mijają się z prawdą.
Jak już skończę te dwie książki, przeplatane lżejszą lekturą, to być może zabiorę się za podręczniki do nauki niemieckiego, angielskiego i włoskiego, które również posiadam, lecz na razie kurzą się na półce. Zapewne zacznę od niemieckiego, żeby następnym razem (o ile nastąpi) w Wiedniu nie czuć się jak kompletna niemota (ach ta szkolna nauka języków, nic z niej nie zostało).
A tak poza tym to do końca listopada zamykają moją ukochaną bibliotekę i będę zmuszona do korzystania z gorzej zaopatrzonych filii oraz, oczywiście, zakupów. I co tu robić? :)