I czytam, choć zaniedbałam i tego bloga, i inne. Jest dobry czas na pisanie, a czasem go nie ma. Mimo to nie zaniedbuję pisania opinii na portalu Lubimy Czytać, no bo lubimy, prawda?
Tak. W związku z zamknięciem mojej ukochanej biblioteki z powodu gruntownego i długotrwałego remontu, jestem zmuszona korzystać z 3 różnych filii, co spowodowało u mnie pewną panikę, bo wypożyczam i czytam chyba więcej niż wcześniej. Przy czym okazało się, że to, co mnie interesuje (czyli Szwedzi, Szwedzi w Szwecji i trochę Norwedzy, w Norwegii), jest dostępne w filii najbardziej oddalonej, do której nie dojeżdża ode mnie żaden autobus. Tak więc wyprawa tam zajmuje mi w sumie 2 godziny, które spędzam w większości idąc, a choć jestem naprawdę wprawionym i lubiącym to chodziarzem, to jednak za każdym razem stanowi to dla mnie pewne wyzwanie. No ale przy okazji spalam pewne z 400-500 kcal, więc są też inne korzyści.
A tam same cuda - cała seria Mankella o Wallanderze leży sobie na półce. A ja się tyle naczekałam na rezerwacje w "bibliotece właściwej". No cóż, Mankell już przeczytany (uwielbiam go), ostatnio wpadła mi w ręce Camilla Ceder - polecam, obydwie części: Śmiertelny chłód i Babilon. Choć doprawdy nie wiem, czemu wydawca mami podobieństwem do Camilii Lackberg - że to samo imię? Książki zupełnie odmienne. Mam nadzieję, że będzie kontynuacja.
Oprócz tego wałkuję serię Nessera o inspektorze Gunnarze Barbarottim - też bardzo smakowite, może nieco lepsze niż te o Van Veeterenie, a przede wszystkim dłuższe, co nie zawsze wychodzi im na dobre. Ale i tak pochłaniam. Czymże byłoby moje życie, gdybym nie odkryła skandynawskiej literatury kryminalnej? Powoli zaczynam się też orientować w geografii Szwecji, choć to nie jest moja mocna strona.
Niestety prywatny kryzys finansowy powoduje, że nie mogę dokupić tego, czego w żadnej bibliotece nie ma, a co chciałabym przeczytać - chodzi np. o książkę Uczeń Hjortha i Rosenfeldta, która stanowi drugą część serii. Do trzeciej mam dostęp, jednak bardzo nie lubię mieszać tomów, bo interesują mnie losy głównych bohaterów, a nie tylko prowadzone przez nich sprawy.
Z innej beczki - przeczytałam ostatnio także zachwalaną książkę Jodi Picoult Bez mojej zgody, moja ocena nie jest jednak specjalnie entuzjastyczna (mimo że książkę czyta się naprawdę dobrze i płynnie). Chyba nie przepadam za tego typu łzawymi historiami, a już na pewno nie tymi prezentowanymi na modłę amerykańską. Aż się prosi, żeby zrobić z tego film, i proszę, jest, z gwiazdorską obsadą (Cameron Diaz, Alec Baldwin). Nie wiem, jak to robią Amerykanie, ale potrafią tworzyć wstrząsające historie, które nie wstrząsają - przynajmniej mnie. Powinnam się zalewać łzami, ale się nie zalewam. Gdyby książka była napisana przez Europejkę, film nakręcony przez Europejczyków, zapewne miałby zupełnie inny wymiar. Może to kwestia zbytniego nastawienia na show, na efekt, a nie na przekazanie czegoś ważnego. Albo nadal jestem uprzedzona. Nie twierdzę, że nie ma dobrych filmów czy książek z USA. Podobały mi się np. Służące - książka, bo filmu nie widziałam. Z filmów - Co gryzie Gilberta Grape'a. Jeden z moich ulubionych filmów w ogóle, z genialną rolą DiCaprio, dużo lepszą niż w Titanicu czy Incepcji. Ale może jestem po prostu niedzisiejsza.
A, byłabym zapomniała w napadzie krytykanctwa - przypadkiem wpadła mi w ręce książka Harlana Cobena (tak, to Amerykanin) Nie mów nikomu, i było to jeśli nie strzał w 10, to przynajmniej w 7 lub 8. Tak więc może wcale nie jest tak źle, a ja się po prostu jeszcze nie dość poznałam na rzeczy.
No to do następnego napisania, które, miejmy nadzieję, nastąpi.